Za nami już 86 rozdanie Oscarów. Co roku najbardziej wyczekiwane wydarzenie w Hollywood i co roku dla jednych staje się nocą triumfu, ale dla drugich porażki. Łzy, krzyk, śmiech to reakcje, jakie wywołuje pokryty 24-karatowym złotem rycerz trzymający dwuręczny miecz i stojący na rolce filmu z pięcioma szprychami, które symbolizują grupy zawodowe reprezentujące Akademię: aktorzy, reżyserzy, producenci, scenarzyści i technicy. Gala, co roku ściąga przed telewizory oraz komputery miliony ludzi na całym świecie. W Polsce trzeba nawet zarwać noc. A wszystko by dowiedzieć się, kogo Akademia Filmowa docenia najbardziej. Nikt już nawet nie pamięta, że pierwsza gala w 1929 roku nie trwała nawet 15 minut, a media opuściły salę jeszcze przed jej zakończeniem.
Image courtesy of metrue / FreeDigitalPhotos.net |
Tegoroczna ceremonia niczym mnie nie zaskoczyła, a wręcz rozczarowała. Co prawda przyzwyczaiłam się już do tego, że różnego rodzaju konkursy muszą być poprawne politycznie. Powoli jednak zaczyna mnie to męczyć i szczerze zastanawiam się, czy jest sens za rok oglądać Oscary ponownie. W zasadzie wystarczy ograniczyć się do obejrzenia BAFTA i kilku wywiadów. Po nich wiadomo już, kto zgarnie najważniejsze statuetki w Noc Oscarową.
Sama ceremonia to jednak tylko wisienka na torcie. Zanim do niej dojdzie toczy sie zażarte głosowanie w ramach 600-tysięcznej społeczności, którą tworzą członkowie różnych profesji związanych z produkcją filmową. Jak się można domyślić, w większości stanowią ją aktorzy. Pod koniec grudnia członkowie Akademii otrzymują specjalne karty do głosowania. Pierwsze nominacje i głosowanie odbywają się w ramach określonych dziedzin, do których przynależą poszczególni członkowie tj. aktorzy głosują na aktorów, reżyserzy na reżyserów itd. Zwycięzców wyłania się w drugiej turze głosowania, w której to mogą głosować wszyscy członkowie we wszystkich kategoriach, w tym na Najlepszy Film. Obecnie Oscary są przyznawane w 24 kategoriach (w każdej z nich ogłasza się od 2 do 5 nominacji, oprócz kategorii „Najlepszy film”, w której nominuje się 10 filmów). Nominacje mogą otrzymać filmy, których premiera nastąpiła w roku poprzedzającym wybory licząc od 1 stycznia do północy ostatniego dnia grudnia wg czasu kalifornijskiego. Zasada ta nie dotyczy filmów nieanglojęzycznych. Po drugie musi trwać minimum 40 minut. Szczegóły techniczne już Wam oszczędzę.
Image courtesy of sattva / FreeDigitalPhotos.net |
Wracając jednak do mojego rozżalenia. Doprawdy doceniam kunszt i wartość filmu "Zniewolony". Uważam, że porusza on ważną tematykę, ale z drugiej strony, czy filmów pokazujących problem niewolnictwa brakuje? Czy tego typu niewolnictwo to rzeczywiście współcześnie największy wrzód na tyłku Świata? Nie powiem, że nie, ale też nie jedyny. Niewolnictwo i handel ludźmi można rozpatrywać w dużo szerszym spektrum. Pokazywanie tych problemów otwiera ludziom oczy na świat i współczesne zagrożenia cywilizacyjne. Świetnie, ale czy po ich obejrzeniu rzeczywiście, coś w naszym życiu zmieniamy? Nie sadzę. Większość z nas nawet, gdyby chciała jakoś pomóc, to albo nie wie jak albo nie ma na tyle samozaparcia, bo czym jest kropla w oceanie? Ale czym był byłby ocean bez tysięcy kropel? - odpowiedziałby bohater filmu "Atlas Chmur".
Dlaczego nie promuje się filmów pokazujących jak należy zmieniać świat, a nie tylko jak zły on jest? "Wilk z Wallstreet" to film, który z jednej strony odsłania czarną stronę świata finasiery, ale z drugiej strony pokazuje świat ludzkich marzeń oraz obraz czlowieka, który umiał zmienić życie tysiąca ludzi dając im nie tylko miejsce pracy, ale też dając im motywację do życia i walczenia o marzenia. Ktoś mógłby mi zarzucić, że jestem cyniczna, a co gorsza namawiam do korupcji. Nic z tych rzeczy. Nigdy nie powiedziałam, że życiowa ścieżka, którą objął Jordan Belfort jest tą wzorcową. Uważam, tylko że twórcy filmu "Wilk z Wallstreet", a przede wszystkim Leonardo Dicaprio są wielkimi przegranymi na czerwonym dywanie głównie przez ludzki cynizm i hipokryzję. Zwłaszcza Leo, który jak widać ma pecha do ról, bo ostatnio grywa tylko tych złych, a takie role w przeciwieństwie do Jacka z "Titanica" jak wiemy nie są pożądane. To smutne, że działalność Akademii wciąż podszyta jest polityką i sztuczną empatią zamiast skupić się na samej sztuce. Mowa Jared'a Leto dotycząca solidarności z Ukrainą była wniosła, ale, czy coś zmieniła? Czy dzięki temu więcej Amerykanów dowiedziało się, gdzie leży Ukraina i że w ogóle istnieje? Raczej w czyjeś głowie powstał pomysł zrobienia kolejnego filmu, na którym będzie można zbić niezłą kasę. Bo jak mówi stare porzekadło - najlepiej zarabia się na ludzkim bólu i cierpieniu.