ŚWIĄTECZNA KOMERCHA CZYLI DLACZEGO WOLĘ PALMY

28.12.2013 | 0 komentarze

Świąteczna komercha, to coś czego tygryski nie znoszą, a spece od marketingu kochają. Od pewnego czasu odnoszę wrażenie, że Święta urosły do rangi jakieś wielkiej zbiorowej konsumpcji i napchania brzucha na wypadek ewentualnej klęski głodu. Może trochę przesadzam, ale co roku robi mi się niedobrze na samą myśl o świątecznych zakupach.

Obraz: bombki symbolizujące świąteczne wyprzedaże
Image courtesy of Salvatore Vuono / FreeDigitalPhotos.net
Tysiące pseudo promocji, tłumy przepychających się wózkami ludzi, kolejki jak za komuny i zabawa, w kto pierwszy ten lepszy. Mówi się, że Święta to czas wyjątkowy, kiedy wszyscy spotykamy się w gronie najbliższych i jak za dotknięciem magicznej różki znikają wszelkie niesmaki i złości, bo wiadomo, że w Wigilię nie wypada smucić się, czy kłócić. W końcu Święta Bożego Narodzenia, to czas radości bez względu na, to, czy ktoś jest wierzący czy nie. Święta te mają tyle w sobie uroku, że obchodzą je nawet ateiści. Niestety, cały ten blask znika wobec tego całego przepychu i gigantycznej konsumpcji. Czy doprawdy Święta muszą kończyć się bólem brzucha z przejedzenia, czy rozbitym zderzakiem dzięki nadmiernym procentom? Doprawdy wkurza mnie to, że ludzie na Święta zachowują się, tak jak, by jeść można było tylko raz w roku a jutro miałby być koniec świata. Nie będę jednak rozwodzić się nad rysem historycznym naszego zachłyśniętego kapitalizmem narodu, ale nie da się też ukryć, że za całym zamieszaniem stoi marketing. Jeszcze nie wyprzedano zniczy, a już przy sklepach stawia się choinki i ozdoby świąteczne. W tle oczywiście obowiązkowo największe hity takie jak Last Christmas oraz przebijające się jedna za drugą promocje świąteczne. Czy tego chcemy, czy nie, żyjemy Świętami już od połowy listopada, a wszystkie nasze wydatki koncentrują się na przygotowaniach do nich. 

W tym roku postanowiłam od tego uciec i na początku grudnia wybrałam się na dwu tygodniowe wakacje na Wyspy Kanaryjskie. Nie bez powodu zaplanowałam powrót na 23 grudnia tak, aby ominąć to całe świąteczne wariactwo. Wygląda na to, że plan udał się. Okres przedświąteczny w turystycznym miejscu rządzi się zupełnie innymi prawami. Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak świąteczne promocje, bo promocje są tu przez cały rok z zasady, jako że całe Wyspy Kanaryjskie znajdują się w strefie bezcłowej. Nie znajdziemy tu też reklam związanych ze Świętami, z jedzeniem itd. Za, to zewsząd będą do nas krzyczeć banery reklamujące perfumy, markowe ciuchy i okulary. A wszystko dlatego, że ludzie tu nie przyjeżdżają, żeby celebrować Święta, ale, by wakacjować się. 

Obraz: plakat reklamujący okulary firmy Ray Ban

Również choinka nabiera zupełnie innego znaczenia, gdy stoi w towarzystwie palm, a na zewnątrz mamy ponad dwadzieścia stopni Celsjusza i słoneczną pogodę. W Polsce przywykliśmy do oglądania szopek w kościołach. Tymczasem na Kanarach efektowną makietą szopki może pochwalić się prawie każde centrum handlowe i hotel. W ten sposób szopka znów nabiera innego znaczenia. Z symbolu religijnego staje się jedną z atrakcji turystycznych.


Obraz: świąteczna choinka i figury piaskowe na plaży w Las Palmas na Gran Canaria


Zdecydowana większość Europejczyków kojarzy ze Świętami również śnieg, czyli coś czego poza Teneryfą na żadnej wyspie nie znajdziemy. To, za to czego tutaj nie brakuje, to oczywiście pustynnego piasku i ten produkt Kanaryjczycy potrafią doskonale wypromować. W Las Palmas, która jest stolicą wyspy Gran Canaria na miejskiej plaży zostały zbudowane z piasku sceny biblijne przedstawiające życie Świętej Rodziny od momentu zesłania łaski na Maryję aż do narodzin Jezusa. Całość jest podświetlona, więc "piaskową szopkę" można zwiedzać praktycznie przez cały dzień. Jeśli na koniec nie wystarczą nam nasze własne zdjęcie możemy dodatkowo zakupić widokówkę ze zdjęciami poszczególnych figur.


Obraz: Bożonarodzeniowa szopka i  figury piaskowe na plaży w Las Palmas na Gran Canaria


O tym zaś jak powstała piaskowa wystawa oraz co więcej wyspa oferuje na Święta można przeczytać w specjalnym świątecznym magazynie, który jest dostępny w większości hoteli. A co można robić przed Świętami poza gigantycznymi zakupami? Opcji nie brakuje. Poza zwiedzaniem niesamowitych krajobrazów wulkanicznych można oddać się urokom leniuchowania na plaży lub bardziej aktywnemu spędzaniu czasu, bo, jeśli chodzi o infrastrukturę sportową wysp, to można tu znaleźć wszystko począwszy od nurkowania, surfowania poprzez jazdę konną aż po kitesurfing i jazdę samochodami buggy. Kiedy na koniec dnia opadniemy z sił warto wybrać się na jakiś koncert flamenco lub jakieś lokalnej grupy. Miejsc z muzyką live tutaj nie brakuje i raczej nie usłyszymy w nich żadnej kolędy. Na wyspach Święta są obchodzone, ale odnosi się wrażenie, że raczej stanowią tło dla całorocznej aury wakacyjnej, dla której przybywają tu na Święta tysiące turystów z całego świata. Ludzie oderwani od całego zgiełku świątecznego skupiają się, moim zdaniem na tym co najważniejsze, czyli na spędzaniu wspólnego czasu w gronie rodzinnym. Bardzo fajnie pokazuje, to świąteczna reklama marki Nivea, która przypomina nam, że "najważniejszy prezent to rodzina". 


Podobnie reklama Tymbarka zamiast wprost zachęcać do zakupu soku w dyskretny sposób podpowiada, że w Święta dobrze być razem. Właśnie tego typu reklamy sprawiają, że Święta nabierają blasku a ludzie chcą się nimi cieszyć. Odrzucają mnie reklamy typu Kaufland, gdzie informuje się o specjalnych cenach na napoje gazowane i słodkie napoje przesiąknięte chemią dla dzieci. Od kiedy to  tego typu produkty stanowią najważniejsze elementy na świątecznym stole? Nie dość, że taka reklama sprowadza Święta do pustej konsumpcji to jeszcze promuje niezdrowy styl życia. 
Czytaj więcej

PIERDZENIE KTÓRE OCALIŁO ŚWIAT

13.12.2013 | 0 komentarze

Follow my blog with Bloglovin
Podobno zima bez śniegu to jak nie zima. Jedni na nią wyczekują inni przeklinają za mroźne temperatury. W niektórych krajach ludzie wręcz marzą o śniegu. Do takich z pewnością należą twórcy reklamy z pierdzącą wiewiórką. Dla jednego z miasteczek gryzoń stał się symbolem bohaterstwa. A wszystko dzięki wyjątkowej sile działania włoskiej gumy do żucia Air Action Vigorsol. Przy niej producenci Airwaves i Orbit mogą się schować. Teraz już wiadomo, że najlepsze ochłodzenie i świeży oddech zapewnia tylko Air Action Vigorsol.

Obraz: rysunek na asfalcie przedstawiający pierdzącą wiewiórkę
Źródło: https://shutterjet.wordpress.com/2012/03/16/rob-ford-inspired-graffiti-and-art/white-squirrel-fart-close-up/
Trzeba przyznać, że ta reklama podobnie jak poprzednie tej marki, w dosyć nietypowy i szokujący sposób promują produkt. Z drugiej strony taką reklamę trudno zapomnieć i jest ona świetnym materiałem na virala, który jest jednym z najskuteczniejszych narzędzi marketingu wirusowego. Mechanizm działania jest tak samo prosty jak wspomniane pierdnięcie. Dostajesz od znajomego filmik. Jeśli po obejrzeniu uznasz go za wartego polecenia, przesyłasz go dalej. W ten sposób viral rozprzestrzenia się po Internecie niczym wirus grypy zakażając coraz to nowych użytkowników. Przeciętnie 40 -60% virali, które trafi do skrzynek odbiorczych wysyłanych jest dalej. Również w przypadku kampanii Air Action Vigorsol odnotowano ogromny ruch na poziomie tysięcy odwiedzin strony producenta gumy. Niski koszt uzyskania ruchu to tylko jeden z wielu przyczyn rosnącej popularności virali na zachodzie. Dodatkowo firma zyskuje rozpoznwalność wśród potencjalnych konsumentów oraz buduje pozytywny stosunek do marki.

Czytaj więcej

KAŻDA DROGA SZMATA JEST COOL

11.12.2013 | 2 komentarze

Czy zdarzyło Ci się usłyszeć, że masz coś sexy, a może raczej, że coś, co robisz jest passe? W telewizji, w pracy, czy na ulicy często słyszymy trendy, na czasie lub jazzy. Niektórzy używają ich tylko dlatego, że inni czynią podobnie. A jacy są Polacy? Czy podążają za trendami? Niestety, krążące w eterze statystyki mówią same za siebie. Tak jak w sporcie i w modzie pozostajemy wciąż na szarym końcu. Czy, to oznacza, że jesteśmy jako naród bandą przebierańców pozbawionych poczucia smaku? Anja Rubik uważa, że Polacy ubierają się całkiem fajnie i wcale nie różnią się w tej materii wielu od swoich kolegów z zagranicy. Powszechnie wiadomo też, że większość studentów wybiera Polskę na Erasmusa ze względu na pięknie wyglądające i dobrze ubrane dziewczyny. Czy zatem źródło sprzeczności leży w tym, że coś, co jest trendy jednocześnie może takie nie być? Podobnie jak DeeDee Gordon i Baysie Wightman, najbardziej znane coolhunterki na świecie, jestem zdania, że tak, bo wszystko zależy od tego, kto to nosi. Dlaczego? Kluczem jest szukanie cool-ludzi, a potem cool-rzeczy, co w praktyce oznacza, że zabawne buty futrzaki ubrane do letniej sukienki z pewnością nie miałyby szans przebicia się, gdyby nie zaczęła w nich paradować po londyńskich ulicach Kate Moss.

Obraz: are you trend follower or trend setter?
Źródło: http://foxonstocks.com/trend-follower-or-trend-setter/

Moda w naszym życiu zaczyna odgrywać coraz większą rolę, a bycie cool stało się zjawiskiem masowym. Socjologowie od lat zajmują się badaniami na ten temat, a spece od marketingu skwapliwie czerpią z wyników ich pracy. Niestety albo i stety trendy zmieniają się błyskawicznie i są przelotne. Lekarstwem może być np. marketing szeptany, który jest czymś naturalnym. To, po prostu zwykła wymiana opinii. Zdarza się codziennie, w każdej chwili. Każdy z nas bierze w tym udział. To właśnie naturalne zachowanie zostało wykorzystane przez marketingowców na szerszą skalę. 

Dlatego nowe zawody takie jak coolhunter, czy trendsetter nadal dokonują rewolucji we współczesnym marketingu. Bez marketingu wirusowego nie istniałaby również blogosfera. Coolhunterzy dostarczają ciekawostki, wychwytują nowinki i dostarczają te informacje firmom, które potem lansują nowe nurty. Na ich pracy wzorują się właściciele najbardziej znanych marek. Firma Levis w tym celu stworzyła nawet w Londynie specjalną creative development team,zajmującą się wykrywaniem nowych trendów wśród młodzieży. Reebok, gdy tylko dowiedział się od swoich coolhunterów, że w wypuszczonej przez niego serii butów wszyscy wycinają języki, w następnym roku wprowadził zupełnie nowy fason. By utrzymać swoją markę jak najbliżej klientów, firmy masowo zatrudniają coolhunterów, którzy potem przeczesują nasze ulice, zaglądają do naszych szaf.


Obraz: coolhunterzy i trendsetterzy

Zupełnie w innej roli występują trendsetterzy, których główną rolą jest promowanie nowych marek i tworzenie pozytywnego klimatu wokół starych. Trendeksperci zwykle jako pierwsi otrzymują nowe produkty i proszeni są o wyrażanie opinii na ich temat oraz zebranie opinii znajomych. Takie osoby tak naprawdę nie jest trudno rozpoznać. Ot fajny gość. Bywa w różnych fajnych miejscach, zawsze dobrze ubrany, na luzie, miły, ale co najważniejsze wyróżnia się w tłumie. Nawet się nie obejrzysz, a już będzie twoim przyjacielem. Już po krótkiej rozmowie z nim będziesz chciał być dokładnie taki jak on. W tym momencie stajesz się nieświadomie kolejną ofiarą marketingowej machiny jakiegoś koncernu. W tej roli, jednak przede wszystkim spełniają się m.in. dj-je, dziennikarze telewizji muzycznych, artyści, celebryci. Tacy ludzie mają na nas ogromny wpływ, a więc także na to, co nosimy i kupujemy.

Obraz: Tabula Rosa, 2004. Borjana Ventizlavova, Miroslav Nicic & Mladen  Penev
Tabula Rosa, 2004. Borjana Ventizlavova, Miroslav Nicic & Mladen  Penev, źródło: https://www.adbusters.org/content/brand-baby-1

W Polsce te profesje jeszcze nie są tak doceniane jak zagranicą, ale już od jakiegoś czasu nabierają znaczenia. Za jednego z narodowych tendsetterów uważa się m.in. Oliwiera Janiaka, czy Annę Horodyńską. Nie brakuje ich też wśród modowych blogerek, które póki co podbijają polskie pokazy mody. Ja, jednak wierzę, że Polska w niedalekiej przyszłości będzie mogła stanąć w jednym szeregu z Londynem czy, Paryżem.



Czytaj więcej

KRWAWA OPOWIEŚĆ WIGILIJNA

2.12.2013 | 0 komentarze

Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie stojąca obok w metrze para:
- Patrz na to obrzydlistwo! Jak można mówić o pozytywnym myśleniu i pokazywać coś takiego?
- Masz rację kochanie. Tego powinni zakazać...

Obraz: zabijany karp przed Wigilią
Źródło: www.epiotrkow.pl

Zaintrygowana tą konwersacją oderwałam wzrok od komórki i spojrzałam w oczy znajdującemu się na billboardzie karpiowi. To była świąteczna reklama Carrefour - karp żywy z polskich hodowli. Nie powiem slogan "Pozytywnie każdego dnia" pasował tu jak kwiatek do kożucha. W tym momencie zastanawiam się, czy jest on skierowany - do karpia, który napierw udusi się, a potem dostanie w łeb, czy do klienta, który mu w ten łeb da? W obu przypadkach to chyba jakiś absurd. Bo, czy można odczuwać satysfakcję z zakupu ryby,  która godzinami męczyła się w małym sklepowym "akwarium"?

Przyznaję, że kocham jeść ryby, a karp jest jedną z moich ulubionych, ale to nie znaczy, że godzę się na ich niehumanitarne traktowanie. Niestety, nie było tak zawsze. Wszystko zmieniło się pewnej Wigilii...

W dzieciństwie jako jedynaczka czułam się bardzo samotna, a już najgorsze były dla mnie Święta, kiedy to wszyscy moi rówieśnicy z podwórka spędzali czas ze swoimi rodzinami. Jak każde dziecko marzyłam o jakimś zwierzątku, ale na moje nieszczęście jakiś lekarz wmówił rodzicom, że mam alergię. W efekcie nawet nie mogłam mieć "głupich" rybek. Mój Tata, co prawda wielokrotnie proponował mi uruchomienie hodowli mrówek lub innych insektów, ale jak, by, to powiedzieć? - "średnio mnie to kręciło".


Obraz: billboard reklamujący sklep Carrefour i promocję na karpia

Za to na Święta Bożego Narodzenia zdarzał się cud i to był wyjątkowy czas. Był, to jedyny okres w roku , kiedy przyjeżdżał do nas w odwiedziny świąteczny karp z krainy karpiów. Tak, tak - jedni czekali w Wigilię na Mikołaja, a ja czekałam na karpia. Co roku odwiedzał nas inny przedstawiciel gatunku i zawsze zostawał tylko do kolacji. Potem zgodnie z tradycją wracał do swojej krainy.

Tego pamiętnego roku zawitał do nas karp John. Jak zwykle przyjęliśmy go iście królewsko. Przez dwa dni miał całą wannę tylko dla siebie oraz całą masę zabawek. John był niezwykle towarzyską rybą. Godzinami przy nim przesiadywałam i opowiadałam bajki.

Nadeszła Wigilia.Wybiła godzina 15. John musiał wracać do domu. Czyli Święta i po Świętach - pomyślałam. W te stało się, jednak coś strasznego. Babcia pierwszy raz nie domknęła drzwi od kuchni. Z impetem wparowałam i krzyk!

Do dziś mam jeszcze przed oczami ten obrazek - leżący na stole John, a nad nim Babcia z tasakiem. Od tamtego dnia nikt już z mojej rodziny nie kupuje żywego karpia. Moja Mama zresztą do dziś mi wypomina, że wyzwałam całą rodzinę od morderców i że jej nienawidzę za to, że zjedli mojego przyjaciela Johna.

Obraz: kampania społeczna Klubu Gaja "Jeszcze żywy karp"
Źródło: http://www.jeszczezywykarp.pl/

Oczywiście, ta cała historia nie ma być jakimś moralizatorem z mojej strony, ale raczej prośbą - nie wspierajcie tego rzeźniczego rynku, który pozwala na zdychanie w okropnych męczarniach tysięcy ryb. Nie bawcie się w kata. Kupujcie karpia w płatach. A, jeśli ten aspekt Was nie przekonuje, to może spójrzcie na, to z praktycznego punktu widzenia. Patroszenie ryb w domu, sprzątanie po nich i usuwanie zapachu z wanny, to w końcu kupa nikomu niepotrzebnej roboty.  A co na, to karp? Posłuchaj jego  Opowieści Wigilijnej.

Czytaj więcej