OSCARY NAGRODA CZY POTĘPIENIE?

4.03.2014

Za nami już 86 rozdanie Oscarów. Co roku najbardziej wyczekiwane wydarzenie w Hollywood i co roku dla jednych staje się nocą triumfu, ale dla drugich porażki. Łzy, krzyk, śmiech to reakcje, jakie wywołuje pokryty 24-karatowym złotem rycerz trzymający dwuręczny miecz i stojący na rolce filmu z pięcioma szprychami, które symbolizują grupy zawodowe reprezentujące Akademię: aktorzy, reżyserzy, producenci, scenarzyści i technicy. Gala, co roku ściąga przed telewizory oraz komputery miliony ludzi na całym świecie. W Polsce trzeba nawet zarwać noc. A wszystko by dowiedzieć się, kogo Akademia Filmowa docenia najbardziej. Nikt już nawet nie pamięta, że pierwsza gala w 1929 roku nie trwała nawet 15 minut, a media opuściły salę jeszcze przed jej zakończeniem.

Obraz: 86 rozdanie Oscarów - najbardziej wyczekiwane wydarzenie w Hollywood
Image courtesy of metrue / FreeDigitalPhotos.net

Tegoroczna ceremonia niczym mnie nie zaskoczyła, a wręcz rozczarowała. Co prawda przyzwyczaiłam się już do tego, że różnego rodzaju konkursy muszą być poprawne politycznie. Powoli jednak zaczyna mnie to męczyć i szczerze zastanawiam się, czy jest sens za rok oglądać Oscary ponownie. W zasadzie wystarczy ograniczyć się do obejrzenia BAFTA i kilku wywiadów. Po nich wiadomo już, kto zgarnie najważniejsze statuetki w Noc Oscarową.

Sama ceremonia to jednak tylko wisienka na torcie. Zanim do niej dojdzie toczy sie zażarte głosowanie w ramach 600-tysięcznej społeczności, którą tworzą członkowie różnych profesji związanych z produkcją filmową. Jak się można domyślić, w większości stanowią ją aktorzy. Pod koniec grudnia członkowie Akademii otrzymują specjalne karty do głosowania. Pierwsze nominacje i głosowanie odbywają się w ramach określonych dziedzin, do których przynależą poszczególni członkowie tj. aktorzy głosują na aktorów, reżyserzy na reżyserów itd. Zwycięzców wyłania się w drugiej turze głosowania, w której to mogą głosować wszyscy członkowie we wszystkich kategoriach, w tym na Najlepszy Film. Obecnie Oscary są przyznawane w 24 kategoriach (w każdej z nich ogłasza się od 2 do 5 nominacji, oprócz kategorii „Najlepszy film”, w której nominuje się 10 filmów). Nominacje mogą otrzymać filmy, których premiera nastąpiła w roku poprzedzającym wybory licząc od 1 stycznia do północy ostatniego dnia grudnia wg czasu kalifornijskiego. Zasada ta nie dotyczy filmów nieanglojęzycznych. Po drugie musi trwać minimum 40 minut. Szczegóły techniczne już Wam oszczędzę.

Obraz: Oscary - dla jednych staje się nocą triumfu, ale dla drugich porażki
Image courtesy of sattva / FreeDigitalPhotos.net

Wracając jednak do mojego rozżalenia. Doprawdy doceniam kunszt i wartość filmu "Zniewolony". Uważam, że porusza on ważną tematykę, ale z drugiej strony, czy filmów pokazujących problem niewolnictwa brakuje? Czy tego typu niewolnictwo to rzeczywiście współcześnie największy wrzód na tyłku Świata? Nie powiem, że nie, ale też nie jedyny. Niewolnictwo i handel ludźmi można rozpatrywać w dużo szerszym spektrum. Pokazywanie tych problemów otwiera ludziom oczy na świat i współczesne zagrożenia cywilizacyjne. Świetnie, ale czy po ich obejrzeniu rzeczywiście, coś w naszym życiu zmieniamy? Nie sadzę. Większość z nas nawet, gdyby chciała jakoś pomóc, to albo nie wie jak albo nie ma na tyle samozaparcia, bo czym jest kropla w oceanie? Ale czym był byłby ocean bez tysięcy kropel? - odpowiedziałby bohater filmu "Atlas Chmur".

Dlaczego nie promuje się filmów pokazujących jak należy zmieniać świat, a nie tylko jak zły on jest? "Wilk z Wallstreet" to film, który z jednej strony odsłania czarną stronę świata finasiery, ale z drugiej strony pokazuje świat ludzkich marzeń oraz obraz czlowieka, który umiał zmienić życie tysiąca ludzi dając im nie tylko miejsce pracy, ale też dając im motywację do życia i walczenia o marzenia. Ktoś mógłby mi zarzucić, że jestem cyniczna, a co gorsza namawiam do korupcji. Nic z tych rzeczy. Nigdy nie powiedziałam, że życiowa ścieżka, którą objął Jordan Belfort jest tą wzorcową. Uważam, tylko że twórcy filmu "Wilk z Wallstreet", a przede wszystkim Leonardo Dicaprio są wielkimi przegranymi na czerwonym dywanie głównie przez ludzki cynizm i hipokryzję. Zwłaszcza Leo, który jak widać ma pecha do ról, bo ostatnio grywa tylko tych złych, a takie role w przeciwieństwie do Jacka z "Titanica" jak wiemy nie są pożądane. To smutne, że działalność Akademii wciąż podszyta jest polityką i sztuczną empatią zamiast skupić się na samej sztuce. Mowa Jared'a Leto dotycząca solidarności z Ukrainą była wniosła, ale, czy coś zmieniła? Czy dzięki temu więcej Amerykanów dowiedziało się, gdzie leży Ukraina i że w ogóle istnieje? Raczej w czyjeś głowie powstał pomysł zrobienia kolejnego filmu, na którym będzie można zbić niezłą kasę. Bo jak mówi stare porzekadło - najlepiej zarabia się na ludzkim bólu i cierpieniu.

Obraz: "Wilk z Wallstreet" i Leonardo Dicaprio wielkimi przegranymi