#BLOGEXPERTS #4 DOKĄD ZMIERZASZ BLOGOSFERO?

31.03.2014 | 0 komentarze

Polska blogosfera w porównaniu do zagranicy, to wciąż swoista, nieokiełznana i bezkresna partyzantka, gdzie mogą się odnaleźć różne typy b(v)logerów. Z jednej strony jest pełna kontrastów, a z drugiej zalatuje szarzyzną. Jednak mamy, czym się pochwalić. Blogosfera dojrzewa, a wraz z nią twórcy i odbiorcy. Świat nie kończy się na kominkach (z całym szacunkiem dla Tomka). Jest w niej miejsce zarówno na posty o wszystkim i o niczym, ale też na te wartościowe i merytoryczne. Popularność to nie to samo, co wpływowość. Sukces może mieć miele twarzy, ale bez wiedzy i pasji jest nieosiągalny.Tak w wielkim skrócie bym podsumowała swoje wrażenia z czwartej edycji Blog Experts.

Obraz: Witajcie na Blog Experts i hastagowe ciasteczko #chodźnapole

To, że atmosfera będzie gorąca poczułam już na początku swojej trasy z Warszawy. Trzy godziny w podgrzewanym przedziale i uniknięcie cudem kanara to wrażenia bezcenne. Wielkie dzięki dla Pani, która dołożyła mi 60 groszy do biletu. Podziękowania należą się też pewnemu rowerzyście, który mi pokazał, że Kraków bez Krakusów może funkcjować dzięki komórkom z GPS'em. 

W Hub:raum w Krakowie przywitały mnie przepyszne hashtagowe muffinki. W jednym miejscu spotkali się blogerzy i vlogerzy. Nie wiem jak wyglądały poprzednie spotkania, ale to oceniam naprawdę pozytywnie. Cieszę się, że mogłam w końcu na żywo posłuchać takich osób jak Maciek Budzich, Paweł Tkaczyk, czy Artur Kurasiński. Od takich ludzi chciałabym uczyć się jak najwięcej.

Obraz: Paweł Tkaczyk, Artur Kurasiński i  Maciek Budzich na #BlogExperts
Paweł Tkaczyk / Artur Kurasiński / Maciek Budzich

Podczas prezentacji Artura moglibyśmy lepiej poznać Fokus'a, czyli narzędzie, które ma zrewolucjonizować rynek dzięki kompleksowemu i innowacyjnemu podejściu do analizy marki nie tylko w Internecie. Maciek zaś humorystycznie, ale treściwie i na temat podzielił się wiedzą na temat głównych grzechów blogosfery. Świetnym uzupełnieniem tego było never ending story Batmana polskiej blogosfery, które miało stanowić lekcję budowania swojej marki, jako b(v)logera. Na koniec zostało okraszone oczywiście historią.... Tym razem bohaterem była koza. 

Ich rady i wnioski podparte sporym doświadczeniem są bezcenne zarówno dla tych początkujących b(v)logerów, jak i tych, którzy już w temacie siedzą trochę dłużej. Dzięki nim i pozostałym prelegentom wyjechałam z Krakowa pełna motywacji i optymizmu, że przyszła blogosfera będzie stawiać na wartości. Twórcy tworzący o wszystkim i o niczym, czy bazujący jedynie na prowokacji odejdą do lamusa. W ich miejsce przyjdą, a w zasadzie już są ci, którzy chcą tworzyć wartościowe merytorycznie teksty. Takie wrażenie można było szczególnie odnieść podczas panelu, w którym wzięli udział Michał Szafrański, Magda Stępień, Michał Kędziora, Arlena Witt i Paweł Bielecki.

Obraz: Rita Hairwood, Michał Szafrański, Magda Stępień, Michał Kędziora, Arlena Witt i Paweł Bielecki  na #BlogExperts
Rita Hairwood / Michał Szafrański / Magda Stępień / Michał Kędziora / Arlena Witt / Paweł Bielecki  

Blogi będą przestrzenią, w której bloger będzie m.in. ucztował z czytelnikami, jak to ładnie określił Paweł Tkaczyk. Nieśmiertelna oczywiście jest pasja do tego, co się robi oraz autentyczność. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie obserwując pierwszy panel, w którym dyskutowali Kuba Dębski (btw dzięki za komiks z kosmiczną dedykacją), Konrad Kruczkowski, Jan Urbanowicz, Dawid Adanek oraz Jacek Napora. Wszyscy prelegenci zgodnie przyznali, że plan, strategia oraz budowanie własnej marki są ważne, ale przede wszystkim trzeba lubić to, co się robi oraz naprawdę się na tym znać. Naszą wiedzę szybko zweryfikują odbiorcy, którzy szukają świeżych i wyrazistych opinii. Paweł Tkaczyk podpowiada by stawiać na jakość i przed pisaniem odpowiedzieć sobie na pytania:
  • W czym jesteś dobry? 
  • W czym możesz pomóc? 
  • Dlaczego mam ci wierzyć? 
  • Jak będę się przy tobie czuł? 
Obraz: Konrad Kruczkowski, Kuba Dębski, Jan Urbanowicz, Jacek Napora, Dawid Adamek na #BlogExperts
Konrad Kruczkowski / Kuba Dębski / Jan Urbanowicz / Jacek Napora / Dawid Adamek

Idąc tym tropem Twoja społeczność sama Cię znajdzie. Najważniejsze jest to, jaki masz wpływ na nią i, czy w ogóle masz? Nie musi być ona jednak milionowa. Halo Ziemia nie szukał poklasku. Do tego, co pisze podchodzi z dystansem i empatią. Jednocześnie uważa, że opiniotwórczość przez duże "O" nie musi być w sprzeczności z biznesowym modelem. Popularność można mierzyć różnymi kategoriami i to Ty, jako b(v)loger musisz stworzyć swoją definicję. Bez względu na wszystko myśl jakościowo, a nie ilościowo. 

Przykłady wielu b(v)logerów pokazują, że istnieje tzw. życie po blogu. Blogosfera może mieć różne formaty. Bloger może być ekspertem, autorem książki, trenerem, czy medialną osobowością. Potencjał drzemiący w blogosferze jest ogromny, a pojęcie, że ktoś się sprzedał nie ma już racji bytu. #Darylosu mogą wzbudzać kontrowersje, ale z drugiej strony są tacy, którzy ich potrzebują. To, ile one znaczą dla Ciebie powinieneś ocenić sam. Podobnie jest z wartością merytoryczną blogów. Dzień w którym blogosfera zastąpi media tradycyjne jest wciąż odległy. Wszyscy zgodzili się z tym, że jeszcze nie jest ona na tyle silna merytorycznie, by móc stać się piątą władzą. 

Ważne jest jednak, by profesjonalnie podejść do tego, co się tworzy i nauczyć się operować różnymi narzędziami i formatami wykorzystując świadomie drzemiącą w nich siłę. Inaczej powinien być prowadzony fanpage, a inaczej konto na Twitterze.

Image courtesy of tungphoto / FreeDigitalPhotos.net

A propos Twittera. Pierwszy raz w życiu spotkałam tak wielu ludzi ogarniętych jego magią. Przekonałam się, jak bardzo po macoszemu do tej pory traktowałam to medium. Tymczasem Twitter dzięki swej prostocie wydaje się być bardzo przyszłościowy. Czasem kiedy patrzę na FB mam wrażenie, że robi się on coraz bardziej overloaded. Zwłaszcza jak sięgnę pamięcią do 2005 roku, gdy założyłam swój fejsowy profil.

Ciekawe czy przekombinowanie grozi również blogosferze? Zdecydowanie zgadzam się z Maćkiem Budzichem, że bez względu na to, jaką drogą chcemy podążać jako twórcy powinniśmy częściej wychodzić poza swój ogródek, otwierać się na innych i myśleć szerzej. Drogi b(v)logerze może warto też odpowiedzieć sobie na pytanie, kim chcesz być i czym chcesz się dzielić. Ekspertem nie można stać się ot tak. Trzeba mieć wiedzę.

Serdeczne podziękowania dla organizatorów: Rita Hairwood i Konrad Conrad
Czytaj więcej

10 ZASAD ZDOBYCIA PRACY CZYLI JAK SIĘ SPRZEDAĆ

23.03.2014 | 0 komentarze

Czy pamiętasz jak szukałeś kiedyś pracy? Ten stres, gdy do Ciebie w końcu zadzwoniono, a potem zaproszono na pierwszą rozmowę? Ale tak nie musi być zawsze. Przejdź przez rekrutację śpiewająco. Przede wszystkim zmień swoje nastawienie i podejdź do tematu jak prawdziwy biznesmen. Ze zdobywaniem pracy jest trochę jak z kampanią reklamową. Ludzie to kupią albo nie. Sukces w głównej mierze zależy od Ciebie. Spójrz w lustro i odpowiedz sobie na pytanie, czy jako produkt umiałbyś siebie sprzedać? Masz wątpliwości? Poznaj 10 zasad efektywnej autoprezentacji.

Obraz: Sukces zależy od Ciebie. Spójrz w lustro i odpowiedz na pytanie, czy umiesz się sprzedać?
Image courtesy of Stuart Miles / FreeDigitalPhotos.net

ZASADA NUMER 1

Po pierwsze rozmowa kwalifikacyjna, to nie jest egzamin, który można oblać lub zaliczyć. Dostanie wymarzonej oferty pracy może być przepustką do lepszego świata, ale wcale nie musi. Po tygodniu może okazać się, że właśnie trafiłeś do piekła. Kiedy decydujesz się na zakup np. wycieczki, to najpierw sprawdzasz opis oferty, opinie znajomych, benefity itd. Tak samo podejdź do szukania pracy. Automatyczne klikanie w przycisk Aplikuj przy każdej ofercie, która wydaje się być fajna z opisu w dłuższej perspektywie na dobre Ci nie wyjdzie. Jeśli w ogłoszeniu jest podana nazwa firmy, to koniecznie odwiedź ich stronę firmową. Przeczytaj zakładkę O nas i Kariera. Innymi słowy sprawdź, czy profil firmy rzeczywiście Ci odpowiada. W dalszej kolejności podpytaj znajomych, czy może znają kogoś, kto tam pracuje. Opinie można też znaleźć w Internecie. Jeśli już zdecydujesz się aplikować i szczęśliwym trafem zostaniesz zaproszony na rozmowę zdobyta wiedza na pewno Ci nie zaszkodzi. 

ZASADA NUMER 2

Fajnie, że biorą Cię pod uwagę. Nie jest to, jednak tożsame z zaniżaniem własnej osoby albo błaganiem o posadę. Do rozmowy kwalifikacyjnej musisz podejść, tak jak do negocjacji handlowych. Jesteś ekspertem w swojej dziedzinie i chcesz zaoferować swoje unikalne kompetencje i wiedzę danej firmie. Firma zatrudniając Cię może dużo zyskać, ale w zamian powinna Ci zaoferować godziwe wynagrodzenie i dodatkowe korzyści ze współpracy. Pamiętaj, że wynik negocjacji powinien być win-win tj. obie strony muszą odnieść korzyści. Zatrudnienie w danej firmie to nie to samo, co bycie w obozie pracy. Jeśli czujesz, że dana organizacja nie jest dla Ciebie, a co więcej nie czujesz się usatysfakcjonowany tym, co Ci oferują, to nie ma sensu byś dalej tracił swój czas. Na pewno znajdziesz innego pracodawcę, który będzie umiał docenić Twój potencjał. 

ZASADA NUMER 3 

Tak jak w przypadku każdej umowy handlowej za daną pracę należy się wynagrodzenie. Nie daj się zbyć tekstem typu: "inni mają niższe oczekiwania" itd. Inni Cię nie obchodzą. Ty znasz swoją wartość i masz prawo do własnej oceny. To, że niektórzy nie cenią się i mogą pracować za pół darmo, to nie powinien być dla Ciebie żaden argument. Nie licz, że taka firma doceni Cię w przyszłości. Zapomnij też o bezpłatnych stażach i praktykach. Tylko niewielki odsetek ludzi zostaje po nich w firmie z perspektywą błyskotliwej kariery. Praktyka to też praca i należy się za nią wynagrodzenie. Twoje koszty utrzymania, czy transportu przecież nie znikną. Dlaczego masz dopłacać do tego, że pracujesz? Jeśli firmy nie stać na zapłacenie stażyście, to taka firma nic nie jest warta. Ja nigdy nie byłam na bezpłatnych praktykach i tego nie żałuję. Ty też nie będziesz. Nie jesteś tanią siłą roboczą. 

Obraz: Nie ma bezpłatnych praktyk. Za pracę należy się wynagrodzenie.
Image courtesy of stockimages / FreeDigitalPhotos.net

ZASADA NUMER 4

Ktoś mądry kiedyś powiedział, że dobra reklama (a może dobry sprzedawca?) sprzeda nawet zły produkt. I ten ktoś miał rację. Pamiętaj, że bez względu na to, co Ci wmówią inni liczy się pierwsze wrażenie. Twój wygląd i aparycja nie są bez znaczenia. Na każdą rozmowę również tą telefoniczną ubierz się w strój biznesowy. Jeśli jesteś kobietą to pamiętaj by Twój makijaż był raczej naturalny niż imprezowy. Idąc na spotkanie poczuj się jak przedstawiciel handlowy lub negocjator, który chce jak najlepiej zaprezentować swoją markę, czyli siebie. 

ZASADA NUMER 5 

Wygląd to jedno, ale poza nim liczy się jeszcze Twój sposób autoprezentacji i prowadzenia rozmowy. Tak się składa, że najbardziej znaczący jest przekaz niewerbalny, czyli Twój ton głosu, mowa ciała itd. Podczas rozmowy pamiętaj o kontakcie wzrokowym, ale też nie wpatruj się w kogoś, bo to może zostać źle odebrane. Mimo ogromnego ścisku w gardle staraj się zachować spokój. Słuchaj rozmówcy i staraj się konkretnie odpowiadać na pytania. Nie krępuj się przy tym gestykulować. Pamiętaj jednak, że Twoje gesty muszą być spójne z tym, co mówisz. Nie zapomnij przy tym odpowiednio moderować głosu oraz stosuj pauzy celem sprawdzenia reakcji słuchającego. Wyobraź sobie, że jesteś handlowcem, który właśnie robi prezentację i musi sprzedać swój produkt jak najlepiej. 

ZASADA NUMER 6 

Nikt nie lubi kupować kota w worku. Twój przyszły pracodawca również. Prezentując swoje umiejętności i doświadczenie staraj się używać konkretów oraz przykładów. Zamiast mówić o wielu projektach skup się na jednym, który np. zwiększył sprzedaż albo przyczynił się do poprawy wizerunku firmy itd. Staraj się nie powtarzać ogólnych stwierdzeń, które już są w Twoim CV. Opisując swoje doświadczenia skup się głównie na swojej roli, a nie zespołu, czy Twojego szefa. Przed rozmową powinieneś mieć przygotowane odpowiedzi na takie pytania: 
  • Jak twoje doświadczenia ma się do stanowiska, na które aplikujesz? 
  • Dlaczego wybrałeś tą firmę? 
  • Jakie są twoje mocne i słabe strony? 
  • Co firma zyska zatrudniając ciebie? 
  • Co wyróżnia cię spośród innych kandydatów? itd. 

Warto sobie przygotować odpowiedzi na te pytania wcześniej i ich się nauczyć, żeby uniknąć później plątania języka i yyy... eeee.... 


ZASADA NUMER 7 

Rozmowa o pracę to dialog, a nie monolog. Nie obawiaj się zadawać pytań, jeśli coś wydaje Ci się niezrozumiałe albo chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej. Na koniec rozmowy wykaż swoje zainteresowanie firmą i procesem rekrutacyjnym. Zapytaj:
  • Czym firma kierowała się tworząc dane stanowisko?
  • Jakie są wyzwania, przed, którymi będziesz musiał stanąć?
  • Jakie są oczekiwania względem wyników pracownika? 
  • Jak będzie wyglądać jego zakres obowiązków? 

W ten sposób pokażesz swój profesjonalizm i zainteresowanie daną pracą. Nie zapomnij na koniec zapytać o dalszy przebieg procesu rekrutacyjnego i kiedy możesz się spodziewać informacji zwrotnej. W końcu nie planujesz wisieć na słuchawce noce i dnie w oczekiwaniu, że ktoś zadzwoni. Szanujesz swój czas i dlatego masz prawo wiedzieć. 

Obraz: rozmowa o pracę to dialog, a nie monolog.
Image courtesy of stockimages / FreeDigitalPhotos.net















ZASADA NUMER 8 

Nie wstydź się tego, że chcesz zarabiać jak najwięcej. Każdy chce i nie ma w tym nic złego. Nigdy nie dawaj rekruterowi do zrozumienia, że pieniądze nie mają dla Ciebie znaczenia i możesz pracować za tyle, ile Ci po prostu dadzą. Sprawdź w Internecie jakie jest średnie wynagrodzenie na danym stanowisku. Czasami można znaleźć je dla danej firmy. Możesz też zawsze podpytać się znajomych. Nie zdawaj się na łaskę firmy. Zaniżanie swojej wartości jest słabe, ale przecenianie siebie też nie jest mile widziane. Argumentując swoje oczekiwania finansowe zawsze warto je racjonalnie uzasadnić. Wbrew powszechnej opinii odmowa na pytanie, ile chcemy zarabiać jest bardzo źle widziana i większość rekruterów skreśli nas na wstępie. Jeśli nie jesteś pewien, to nie musisz podawać konkretnej kwoty. Wskaż przedział, który Cię interesuje. Zaznacz, że temat jeszcze chętnie przedyskutujesz w przypadku chęci zatrudnienia Ciebie i tego, co firma będzie Ci mogła zaoferować. W ten sposób nie zamykasz sobie furtki. 

ZASADA NUMER 9 

Nie daj się zaskoczyć. Im więcej zaangażowania włożysz w przygotowania do rozmowy tym mniej będziesz się stresował i tym lepiej wypadniesz. To trochę jak z odrabianiem lekcji. Możesz się przyłożyć i siedzieć wyluzowany w pierwszej ławce albo liczyć na fart. Zdecydowanie polecam tą pierwszą metodę. Twoje przygotowanie podziel na kilka etapów. Najpierw poczytaj o firmie, zwłaszcza o jej wartościach, strategii, produktach i konkurencji. Następnie przygotuj sobie listę pytań, które mogą zostać zadane i opracuj odpowiedzi na nie tak, by pasowały do profilu firmy i opisu stanowiska. Zapoznaj się również z przebiegiem rekrutacji i poczytaj opinię innych o tym jak się przygotować, jakie zadawano im pytania itd. W Internecie znajdziesz też wiele wskazówek i trików, jakie są stosowane w zależności od użytych przez rekrutera narzędzi. Inaczej wygląda przygotowanie do rozmowy face2face, inaczej do telefonicznej, a jeszcze inne powino być do assessment center. 


ZASADA NUMER 10 

W sprzedaży mówi się, że ważniejsze od prezentacji jest jej zakończenie. Pamiętaj, że jesteś wizytówką marki, z którą ma się związać dana firma. Bez względu na swoje wrażenia podziękuj za spotkanie/rozmowę i wyraź chęć dalszego kontaktu. To jak rekruter Cię zapamięta może mieć znaczenie w późniejszym etapie. Nie zapominaj również, że spotkanie powinna zakończyć osoba, która je zorganizowała i to ona też pierwsza powinna podać dłoń na pożegnanie. 

Sprzedaj się!
Czytaj więcej

KTO NA TOBIE ZARABIA? STRES CZY DEPRESJA?

19.03.2014 | 0 komentarze

Masz doła? A wszyscy na około próbują Cię pocieszać i mówią – nie martw się! Myślisz – łatwo im powiedzieć. Wcale nie. Są tacy, którzy się z tego cieszą i mało tego jeszcze na Tobie zarobią. Bierzesz? Nie? To będziesz brał. Nawet nie dziwi mnie fakt, że według WHO, depresja jest najczęstszą chorobą psychiczną, a w 2020 roku zajmie drugie miejsce wśród najważniejszych problemów zdrowotnych na świecie. W samej Polsce zaburzenia depresyjne dotykają ponad 1 mln osób. Znacie to uczucie? Powód?

Obraz: według WHO, depresja jest najczęstszą chorobą psychiczną,
Image courtesy of Naypong / FreeDigitalPhotos.net

Ogólna frustracja, niezdrowy tryb życia, problemy rodzinne lub zawodowe. Przyczyn tak naprawdę jest wiele. Pracujemy po 16 godzin, na 1,5 czy dwa etaty, żyjemy w wielkim pośpiechu i ponosimy tego konsekwencje w postaci obniżenia nastroju, strachu, niepokóju, braku odczuwania przyjemności i satysfakcji. Człowiek czuje się przygnębiony, beznadziejny, czasem nawet przepełniony myślami o śmierci. Jak każdą chorobę cywilizacyjną można ją skutecznie leczyć. W naszym kraju niestety tylko 50 procent chorych przyznaję się, że ma depresję i próbuje ją leczyć. Kraje z niskimi i średnimi dochodami poświęcają mniej niż 1 procent ogólnych wydatków zdrowotnych na choroby psychiczne. Edukacja społeczeństwa jest mocno zaniedbana, czego nie można powiedzieć o biznesie z tym związanym. Na rynku, co krok pokazują się nowe suplementy diety pomagające zwalczyć stres, złe samopoczucie i depresję. Ludzie atakowani są reklamami obiecującymi im wigor i niekończące się dobre samopoczucie. Na takich naiwnych firmy farmaceutyczne zbijają fortunę i prześcigają się w tworzeniu coraz to nowych polepszaczy. Rynek suplementów rośnie wyjątkowo dynamicznie. Patrząc na ilość reklam nie wierzę, by ta dynamika mogła się obniżyć. Myślę zresztą, że na wielki kawałek tortu mają też ochotę producenci tzw. miękkich narkotyków na czele z marihuaną. Obama oficjalnie przyznał się, że też palił trawkę i nie będzie blokował jej legalizacji w kolejnych stanach. Jeszcze tylko brakuje, by dopalacze też stały się suplementami diety. Innymi słowy wspaniałych metod walki z depresją nie brakuje i co raz więcej rodzi się w tej dziedzinie samozwańczych autorytetów. Czym jest i skąd się wzięła ta nowa nisza rynkowa?

Obraz: suplementy diety na stres, złe samopoczucie i depresję
Image courtesy of Paul / FreeDigitalPhotos.net

Rozróżnia się kilka rodzajów depresji. Jednym z nich jest depresja epizodyczna. Określa się ją na podstawie czasu trwania, który nie przekracza dwóch lat. Poza tym, jej początek jest łatwy do zauważenia. Zupełnie innym typem jest depresja przewlekła, która trwa ponad dwa lat. Depresję można podzielić jeszcze na endogenną, czyli mającą pochodzenie biologiczne i egzogenną, a więc wywołaną stresem. Groźniejsza jest ta pierwsza. Aby depresję została sklasyfikowana, jako duża, potrzeba w jej objawach zauważyć m.in. spadek lub wzrost masy ciała, spowodowany odpowiednimi zmianami apetytu, brak radości z życia oraz zainteresowania codziennymi zajęciami, bezsenność lub wręcz przeciwnie – senność. Objawy muszą trwać przez ponad 14 dni i wzajemnie sobie towarzyszyć w liczbie przekraczającej pięć. Najsmutniejsze, jednak w tym wszystkim jest to, że tzw. „dół” oznacza nie tylko smutek i brak motywacji, do czego kolwiek, ale przede wszystkim stratę czasu, którego i tak większość z nas ma nie za wiele. Analizując „dół” z czysto ekonomicznego punktu widzenia możemy go skategoryzować, jako „koszt utraconych korzyści lub możliwości”. Że, co? – mógłby się oburzyć nie jeden „zdołowany”.

Spróbuj popatrzeć na Twój stan i problem w kategoriach zysków i strat. Kiedy się dołujesz, zwykle gorzej wykonywana jest Twoja praca, co oznacza gorsze efekty, a w rezultacie Twój szef zaczyna Cię postrzegać, jako mało wydajnego pracownika – wręcz przynoszącego straty. To może się skończyć zwolnieniem z pracy, a w najlepszym przypadku wysłaniem na przymusowy urlop. Przykład drugi – „masz doła” i nie chcesz nikogo widzieć. W porządku. Z początku znajomi to zrozumieją. Będą dzwonić i pisać sms-y, próbując Cię pocieszyć, ale z czasem ich motywacja zacznie spadać. Zrozumieją, że to strata czasu. W rezultacie w ogóle przestaną się odzywać, a Ty zostaniesz sam. A co gorsza ludzie przykleją Ci łatkę „marudera”. Zapomnij o darmowych piwach, zaproszeniach, imprezach, itd. Wygląda na to, że znowu przegrałeś. Za to producent suplementów diety właśnie zaciera ręce i cieszy się z kolejnego potencjalnego klienta. Takich przykładów i kalkulacji można wyliczyć jeszcze wiele. Z pewnością najbardziej abstrakcyjnym będzie tzw. „samotność z wyboru”. Powszechnie wiadomo, że nikt nie lubi maruderów – tyczy się to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Zapomnij, zatem o jakimś związku z przyszłością. Myślisz – świetnie, mogę być do końca życia sam(a). Proszę bardzo. Ale, czy rzeczywiście zawsze będzie Cię stać na takie życie? Większość ludzi dąży do dzielenia kosztów na dwóch. Dajmy na to taki kredyt – banki dużo chętniej dają je parom lub małżeństwom niż zamożnym singlom.

Obraz: stres i depresja nie opłacają się. Oni zarabiają. Ty tracisz.
Image courtesy of Stuart Miles / FreeDigitalPhotos.net

Po tym wszystkim zastanawiacie się pewnie, co próbuję Wam powiedzieć. Przesłanie jest bardzo proste – „dołowanie się” i marudzenie zwyczajnie nie opłaca się nikomu z racjonalnego punktu widzenia. Chyba, że jesteś pracownikiem jednej z firm produkującej VigorUP, Stress-Control, Hepi. NeoMag Stres, czy inny badziew. Co masz, zatem zrobić, gdy już ten „kosztowny stan” Cię dopadł? Na początek proponuję się wypłakać, wykrzyczeć, po prostu wyładować emocje – nie uszkadzając przy tym nikogo i nie wplątując się w kolejne kłopoty. Następnie skup się na uprzyjemnianiu życia np. pójdź do kina, zjedz pizze, czy trzy tabliczki czekolady. Mało, kto wie, że czekolada podwyższa poziom serotoniny i endorfin w naszym mózgu, co wpływa na poprawę nastroju. W Nowej Zelandii prowadzi się nawet zajęcia z tzw. „czekologii”. Każdy lubi coś innego, więc skup się na tym, co lubisz akurat Ty. Najważniejsze żebyś zrozumiał, że jednak istnieją rzeczy, które sprawiają Ci przyjemność. I pamiętaj – żadnych wyrzutów. Życie jest po to, żeby się nim cieszyć. Wzór „męczennika” już dawno odszedł do lamusa.


Po kilku takich „szaleństwach” czas wziąć się w garść – koniec błogiego lenistwa, bo to też się w dłuższej perspektywie nie opłaca. Kolejny krok to stworzenie planu działania. Zacznij od wypisania na kartce tego, co Cię dołuje, z czym masz problem. Następnie zabaw się w innowatora i zapisz obok wszystkie możliwe rozwiązania dla Twoich problemów. Wszystkie oznacza nawet te najbardziej irracjonalne. Ważne, żeby Twój mózg zaczął myśleć kreatywnie. Możesz przy tym poradzić się znajomych lub też zaczerpnąć pomysły z książek, czy filmów. Może np. kojarzysz jakąś telewizyjną postać, która miała podobne problemy? Pamiętaj, tylko że skupiasz się tu na pozytywnych postaciach, bo ze złego nic dobrego nie wychodzi. Kiedy masz już taką gigantyczną (mam nadzieję) listę rozwiązań, należy teraz każdą z opcji ocenić pod względem tego na, ile każda z nich jest możliwa w realizacji. Odpowiedz sobie na pytania: co potrzebuję? kogo potrzebuję? w jakiej ilości/wymiarze? kiedy? i jakie jest prawdopodobieństwo, że to załatwię? Wybierz rozwiązanie optymalne, a następnie zrób dokładną rozpiskę tego, co po kolei zrobisz, żeby zrealizować swój cel. Powodzenia! Jestem pewna, że wkrótce będziesz się śmiał ze swojego „doła” i zrozumiesz, że większość „dołów” bierze się z określonych problemów, a te zawsze można jakoś rozwiązać. Jak, to powiedział kiedyś Einstein – „to, że ktoś czegoś nie rozwiązał nie oznacza, że tego się nie da”. Tak, więc nie łam się, tylko przełam się, a Twoje życie będzie bardziej kolorowe. Połowa z sukcesów bierze się z pozytywnego nastawienia. Pamiętaj też, że życie to nie bajka, a większość wybitnych ludzi podążało ruchem sinusoidy. Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni.

Obraz: Korzystaj z życia i walcz z depresją - wino, owoce morza
Image courtesy of zole4 / FreeDigitalPhotos.net

Czytaj więcej

GALBANI NUMER 1 WŚRÓD NAJGORSZYCH

15.03.2014 | 0 komentarze

Smród na cały dom i generalne sprzątanie lodówki, czyli nie ma to jak dobry początek weekendu. Dzięki firmie Galbani coraz bardziej tracę ochotę na jedzenie mozzarelli. Jeśli ich ser to produkt numer jeden we Włoszech to naprawdę współczuję Włochom. Ja osobiście nigdy już tej marki nie wybiorę. Zawiodłam się na niej już po raz drugi i nie mam chęci próbować do trzech razy. 

Obraz: ser mozzarella Galbani, który wybucha w lodówce

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam ser mozzarella zarówno na ciepło jak i na zimno. Moja ulubiona przekąska w ciągu dnia to sałatka caprese czyli plastry mozzarelli z pomidorem i bazylią polane oliwką. To nie tylko zdrowy i sycący posiłek, ale też niskokaloryczny, więc idealny dla tych na diecie. Ja podobno na niej jestem całe życie na zmianę z dniami, gdy zajadam się czekoladą i pizzą.

Po tym jak ser Galbani po raz kolejny mi eksplodował w lodówce przed upływem terminu ważności, to ochota na sałatkę mi odchodzi. Zastanawiam się, w czym rzecz. Czy może producent zawyża termin przydatności sera? A może po prostu źle go pakuje? A może to wina sklepu i jego chłodziarek? Od kolegi dowiedziałam się, że to na pewno spisek Putina. Zamiast stonkami ziemniaczanymi, czy koktajlami Mołotowa chce nas wykończyć wybuchowym serkiem w zemście za Majdan. Nieważne. Ktoś tu musi ponieść konsekwencje ataku na moją lodówkę, bo naprawdę jestem wkurzona. Każdy, kto raz jadł mozzarellę wie, że zapach zalewy, w którym się on znajduje jest straszny, a jak już nim pachnie całe mieszkanie, to już nic jak tylko wyrzucić lodówkę przez balkon. Wykażę się jednak sercem i dam mojej Slavie szansę do wieczora, może jednak wywietrzeje. 

Ktoś poleca innych producentów mozzarelli? A może ktoś ma równie śmierdzące doświadczenia z tym serkiem, co ja? 
Czytaj więcej

CZY REKLAMA CIĘ SZOKUJE?

11.03.2014 | 0 komentarze

Kiedyś przeczytałam, że ludzi najbardziej motywuje strach. Jest to tak stare porzekadło, że jego stosowanie w reklamie można zaliczyć do swego rodzaju klasyki. Ludzie to istoty emocjonalne i tak zbudowane, że każdy się czegoś w życiu boi. Na każdym etapie życia odczuwamy strach przed czymś innym. Jednak poczucie utraty czegoś motywuje nas podwójnie do tego, by czegoś innego skutecznie bronić. Motyw ten najczęściej można spotkać w reklamach kosmetyków, czy leków. Strach przed utratą zębów skłania nas do ich skuteczniejszej pielęgnacji. Takich przykładów można wymieniać ogrom. Nie zawsze, jednak przekaz musi być tak dosadny. Reklama suplementu na zmęczenie, czy zły nastrój może wykorzystać nasze obawy przed np. utratą pracy, czy pogorszeniem relacji rodzinnych. Wszystko zależy od pomysłowości marketerów i kto ma być grupą docelową.

Obraz: reklama szokująca -ludzi najbardziej motywuje strach
Image courtesy of Stuart Miles / FreeDigitalPhotos.net

Wygląda więc na to, że reklamy bazujące na tym powinny odnosić sukces i stawać się coraz powszechniejsze. Seth Godin uważał nawet, że wykorzystanie motywu strachu to najszybszy sposób budowania marki. Czy rzeczywiście jest on najbardziej skuteczny? Z tym do końca się nie zgadzam. Natomiast jestem zwolenniczką jego stosowania. Zdecydowana większość kampanii, która go wykorzystuje potrafi wzbudzić zainteresowanie i ogromną uwagę. To, czy negatywną, czy pozytywną to już inna kwestia.

Właśnie, dlatego, że tego typu działania często wywołują kontrowersje mają one zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Jak już wspomniałam ja zaliczam się do tych pierwszych. Czy jednak "straszne reklamy" to jedyny faktor, który zwykle wywołuje dym? Oczywiście, że nie. Zalicza się je do gatunku zwanego shockvertisingiem, czyli reklamą szokującą. To, co przyświeca każdej tego typu reklamie to poruszenie i silne emocje bez względu na ich źródło. Może to być oburzenie, przerażenie, czy zniesmaczenie.

Reklama musi prowokować i prowadzić do skandalu. Dlatego do kreacji chętnie wykorzystuje się seks, śmierć, czy brzydotę.  Mimo, że często stanowią tabu, to jednocześnie są świetne dla kampanii sprzedażowych. Dzięki temu, że przekaz reklamowy igra z ludzkimi emocjami jest bardziej zauważalny w medialnym szumie informacyjnym. Przede wszystkim dzieje się tak dzięki efektowi zaskoczenia, gdyż nasz mózg przyzwyczajony jest do schematów i stereotypów. Przykładowo, kiedy siedzimy na nudnych zajęciach z historii, zaczynamy się rozluźniać, robić senni, a w efekcie wyłączamy się i docierające do nas informacje idą w pustą przestrzeń. Ten sam wykład poprowadzony przez aktorów ucharakteryzowanych na Hitlera i Stalina z pewnością wzbudziłyby większą uwagę. Szok w reklamie burząc schematy działa na tej samej zasadzie. Fajnym przykładem jest m.in. viral " A Girl, Her Tongue and a Hotel Room" stworzony przez agencję Mullen dla Extended Stay America. Sieć hotelowa by przekonać gości o najwyższym poziomie czystości w ich pokojach hotelowych zaprezentowała test m.in. muszli klozetowej przeprowadzony językiem atrakcyjnej blondynki.


Shockvertising zwykle działa na granicy dobrego smaku oraz przekracza tabu. Często opiera się on na skojarzeniach seksualnych, czasem nawet wręcz podchodzi pod zjawisko pornografii. Wszystko aby przyciągnąć uwagę i wywołać zaskoczenie. Jak już wspominałam w poście dot. seksu w reklamie marketerzy bez zahamowań skutecznie próbują sprzedawać nam produkty odwołując się do naszych emocji seksualnych. Nawet, jeśli nie mają one żadnego związku z seksem. Doskonale to obrazuje kampania australijskiego producenta kostiumów dla surferów Radiator. Zaprezentował on serię reklamówek prezentujących nagich surferów w różnych pozycjach z indyjskiej Kamasutry wraz ze sloganem "Improve your flexibility". Natomiast magazyn "Deutsch" wypuścił okładkę przedstawiającą w dwuznacznej sytuacji owczarka niemieckiego i seksowną blondynkę.

Obraz: Agencja The Furnace, Australia, Kampania Radiator 2008 "Improve your flexibility"
Agencja The Furnace, Australia, Kampania Radiator 2008 "Improve your flexibility"
Obraz: Jung von Matt/ Neckar Advertising Agency, Niemcy 2008, Magazin Deutsch
Jung von Matt/ Neckar Advertising Agency, Niemcy 2008, Magazin Deutsch

Shockvertising często też wykorzystywany jest w reklamach społecznych m.in. przez Amnesty International. Często wynika to z małego budżetu, a szok może zagwarantować, że poruszony w reklamie problem społeczny nie przejdzie bez echa. Niektórzy są zdania, że tego typu reklamy są poniżej pasa i niesmaczne. Ja jestem zdania, że są to reklamy skuteczne, gdyż nadawany przez nie komunikat do nas trafia i zmusza do refleksji. Fakt, że shockvertising budzi emocje i znajduje całe rzesze zarówno zwolenników, jak i przeciwników tylko potwierdza siłę i przewagę tej formy reklamy. Reklama szokująca nie ma prawa zniknąć w gąszczu innych przekazów reklamowych ani spotkać się z obojętnością.

Obraz: Kampanie Amnesty International - Agencja Unitas/RNL Chile 2009: Snow White, Agencja McCann Berlin 2012: Graveyard, Agencja DDB Budapeszt 2008
Kampanie Amnesty International: Agencja Unitas/RNL Chile 2009: Snow White, Agencja McCann Berlin 2012: Graveyard,
Agencja DDB Budapeszt 2008

W Polsce ta forma wciąż jest raczkująca, ale raz na jakiś czas można spotkać ciekawą reklamę szokującą. Mam nadzieję, że wkrótce zacznie pojawiać się ich coraz więcej i zyska ona większą aprobatę wśród polskich marketingowców oraz społeczeństwa. To prawda, że czasem reklama szokująca przekracza granice etyczne i moralne, ale nie zawsze też musi budzić w nas negatywne emocje jak np. reklama House "Virginity", czy Heyah z czerwonym kapturkiem. Dobrym przykładem jest chociażby reklama Cropp Town "Zupełnie inna jazda" z jeżozwierzami, która w moim odczuciu raczej wzbudza śmiech niż oburzenie. Zresztą, co tu dłużej opowiadać najwyższy czas byśmy wychodzili coraz częściej poza schematy i nie bali się emocji.

Obraz: Kampanie - Cropp Town: Zupełnie inna jazda, House: Virginity
Kampanie: Cropp Town: Zupełnie inna jazda, House: Virginity


Czytaj więcej

STAŃ SIĘ PIĘKNA W JEDEN DZIEŃ

8.03.2014 | 0 komentarze

Dziś komunistyczne (podobno) Święto Kobiet, ale czy to ważne? Bez względu na jego pochodzenie uważam, że to wspaniała okazja by docenić, że właśnie nas kobiety określa się mianem płci pięknej. Panowie mam nadzieję, że wybaczycie mi dzisiejszy egocentryzm. Drogie Panie czy można w jeden dzień stać się piękną?  Na to pytanie już musicie odpowiedzieć sobie same. Ja za to podpowiem Wam jak można poczuć się ładniejszą i bardziej atrakcyjną. Proponuję skorzystać z pakietu "Piękna w jeden dzień" w hotelu Gdańsk, który zawiera ponad 4 - godzinną terapię pielęgnacyjną dla ciała i ducha.

Obraz: każda kobieta może stać się piękniejsza  w jeden dzień.
Image courtesy of stockimages / FreeDigitalPhotos.net

Na początek zostaniecie zaproszone do strefy relaksu. Tam możecie skorzystać z sauny fińskiej lub mokrej. Między jednym wypacaniem, a drugim miło jest zajrzeć do groty lodowo-solnej żeby się ochłodzić. Saunę na przemian z grotą najlepiej powtórzyć trzy razy. W ten sposób poprawimy sobie jędrność ciała. Jeśli macie skórę naczynkową, to skorzystajcie tylko z mokrej. Następnie warto zrobić sobie 10 minutową drzemkę na podgrzewanym łóżku popijając zieloną herbatę i zagryzając suszone morele.

Obraz: Pakiet "Piękna w jeden dzień" w SPA w hotelu Gdańsk

Po 20 minutach udaję się do gabinetu zabiegowego, gdzie mnie czeka tzw. ekskluzywna odnowa. Kładę się na wyjątkowo wygodnym łóżeczku i czekam na pierwszą część zabiegową. Na początek kosmetyczka robi mi wygładzający peeling całego ciała połączony z elementami masażu. Cukrowy peeling, podobnie jak inne wykorzystywane później kosmetyki są polskiej marki Organique z terapii SPA. Fajnie, że coraz więcej salonów sięga po rodzime marki. W skład cukrowego peelingu wchodzi m.in. sól morska i masło shea. W powietrzu unosi się wspaniały aromat, a ja czuję jak moje ciało się rozluźnia. Po kilkunastu minutach tej przyjemności biorę prysznic celem zmycia drobinek i wracam na łóżko.

Obraz: Pakiet "Piękna w jeden dzień" w SPA w hotelu Gdańsk

Po powrocie kosmetyczka nakłada na moje ciało maskę z koziego mleka i lychee, zawija mnie w folię oraz ręczniki i zanurza w tzw. "Łożu Kleopatry" - czyli specjalnym łóżku. W Polsce są tylko takie dwa. Powierzchnia leżanki zostaje elektrycznie opuszczona do zbiornika wody, a ciału zaczyna towarzyszyć poczucie nieważkości. W pokoju panuje delikatny półmrok, bez żadnych zbędnych efektów świetlnych. To doprawdy niesamowite wrażenie, bo człowiek ma poczucie jak byłby w jakieś kapsule wodnej. W tej pozycji leżę 20 minut. Muszę przyznać, że to były moje najdłuższe 20 minut w życiu i prawie odpłynęłam. Bynajmniej, jednak nie z nudy, ale dlatego, że naprawdę czułam, że relaksuje się zarówno moje ciało, jak i umysł. Dobrze, że po tej dłuższej hibernacji nie są zapalane w gabinecie światła, bo można, by doznać niezłego szoku. Następuje wynurzenie. Kosmetyczka odwija mnie kolejno z ręcznika i folii. Po raz drugi idę pod prysznic, aby obmyć ciało.

Obraz: Łoże Kleopatry w SPA w hotelu Gdańsk

Na zakończenie nałożono mi nawilżające mleczko na całe ciało. Muszę przyznać, że było naprawdę bosko. Kozie mleko & Lychee, to genialny ratunek dla skóry suchej, wrażliwej i skłonnej do podrażnień, czyli takiej jaką mam ja. Wybrane kosmetyki, co więcej obfitują w surowce naturalne o działaniu odżywczym, łagodzącym i przeciwstarzeniowym. Gwarantuje to odbudowę i wzmocnienie naturalnej bariery ochronnej. Tak jak mi obiecano po zabiegu miałam uczucie ukojenia, nawilżenia i komfortu.

Po serii luksusowych przyjemności dla ciała przyszła pora na twarz. W tym przypadku mogłam przetestować kosmetyki francuskiej marki Academie. Na początek kosmetyczka przy użyciu lampy powiększającej wykonała dokładną analizę mojej skóry. Wytłumaczyła jakie zabiegi proponuje oraz w jakiej kolejności je wykona. Bardzo podobało mi się takie podejście i jednocześnie świadczyło o profesjonalizmie. Zabieg rozpoczął się od demakijażu i oczyszczenia skóry. W moim przypadku zostały wykorzystane kosmetyki do skóry mieszanej.

W celu przygotowania skóry został nałożony peeling, a później ampułka Propolis, która zmniejsza wydzielanie sebum i ma dodatkowo właściwości oczyszczające, przeciwzapalne i antybakteryjne. Kolejnym etapem zabiegu był masaż twarzy z użyciem odpowiedniego kremu do masażu zawierającego wosk pszczeli i olej z orzecha kokosowego. Ta część była wyjątkowo miła i relaksującą. Znów poczułam się jak w niebie. Ze względu na moją świecącą strefę T nałożono mi też maseczkę oczyszczającą z glinki, która pochłania nadmiar serum oraz wygładza skórę i zwęża pory. Zaś na pozostałą część policzków została nałożona maseczka miodowa, aby nawilżyć i zregenerować suche miejsca. Dodatkowo w czasie trwania maseczki, został mi wykonany masaż dłoni. A potem znów czekało mnie 20 minut drzemki. W ten sposób odrobiłam wszelkie braki snu z całego tygodnia. Na koniec kosmetyczka nałożyła mi krem ochronny z uwagi na słabe warunki atmosferyczne. Po zabiegu otrzymałam dodatkowo próbkę tego kremu żeby wypróbować go sobie jeszcze raz w domu. Bardzo miły gest.

Piękna na ciele i duchu udałam się do kolejnej kosmetyczki, która zaserwowała mi manicure wraz z malowaniem. Natomiast stylistka zadbała o to bym wyszła z ładnie ułożoną fryzurą. W standardzie włosy są modelowane, ale ponieważ ja z tego zrezygnowałam, wybierając samo suszenie to w zamian pani mi obcięła grzywkę.

Wszystkie te przyjemności w sumie trwały 4,5 h, ale muszę przyznać, że naprawdę warto. Większość salonów kosmetycznych oferuje podobne zabiegi osobno, co wychodzi dużo drożej. Natomiast tutaj można sobie zaserwować pełną odnowę obejmującą zarówno pielęgnację ciała, jak i stylizację. Nie mogę się już doczekać, kiedy znów będę mogła ponownie skorzystać z tego pakietu. Już zaczynam odkładać do skarbonki. Osobiście uważam, że taką przyjemność powinna sobie zafundować każda kobieta, chociaż raz w roku. A jeśli nie sama to może warto poprosić o to chłopaka, męża, tatę czy brata?
Czytaj więcej

OSCARY NAGRODA CZY POTĘPIENIE?

4.03.2014 | 2 komentarze

Za nami już 86 rozdanie Oscarów. Co roku najbardziej wyczekiwane wydarzenie w Hollywood i co roku dla jednych staje się nocą triumfu, ale dla drugich porażki. Łzy, krzyk, śmiech to reakcje, jakie wywołuje pokryty 24-karatowym złotem rycerz trzymający dwuręczny miecz i stojący na rolce filmu z pięcioma szprychami, które symbolizują grupy zawodowe reprezentujące Akademię: aktorzy, reżyserzy, producenci, scenarzyści i technicy. Gala, co roku ściąga przed telewizory oraz komputery miliony ludzi na całym świecie. W Polsce trzeba nawet zarwać noc. A wszystko by dowiedzieć się, kogo Akademia Filmowa docenia najbardziej. Nikt już nawet nie pamięta, że pierwsza gala w 1929 roku nie trwała nawet 15 minut, a media opuściły salę jeszcze przed jej zakończeniem.

Obraz: 86 rozdanie Oscarów - najbardziej wyczekiwane wydarzenie w Hollywood
Image courtesy of metrue / FreeDigitalPhotos.net

Tegoroczna ceremonia niczym mnie nie zaskoczyła, a wręcz rozczarowała. Co prawda przyzwyczaiłam się już do tego, że różnego rodzaju konkursy muszą być poprawne politycznie. Powoli jednak zaczyna mnie to męczyć i szczerze zastanawiam się, czy jest sens za rok oglądać Oscary ponownie. W zasadzie wystarczy ograniczyć się do obejrzenia BAFTA i kilku wywiadów. Po nich wiadomo już, kto zgarnie najważniejsze statuetki w Noc Oscarową.

Sama ceremonia to jednak tylko wisienka na torcie. Zanim do niej dojdzie toczy sie zażarte głosowanie w ramach 600-tysięcznej społeczności, którą tworzą członkowie różnych profesji związanych z produkcją filmową. Jak się można domyślić, w większości stanowią ją aktorzy. Pod koniec grudnia członkowie Akademii otrzymują specjalne karty do głosowania. Pierwsze nominacje i głosowanie odbywają się w ramach określonych dziedzin, do których przynależą poszczególni członkowie tj. aktorzy głosują na aktorów, reżyserzy na reżyserów itd. Zwycięzców wyłania się w drugiej turze głosowania, w której to mogą głosować wszyscy członkowie we wszystkich kategoriach, w tym na Najlepszy Film. Obecnie Oscary są przyznawane w 24 kategoriach (w każdej z nich ogłasza się od 2 do 5 nominacji, oprócz kategorii „Najlepszy film”, w której nominuje się 10 filmów). Nominacje mogą otrzymać filmy, których premiera nastąpiła w roku poprzedzającym wybory licząc od 1 stycznia do północy ostatniego dnia grudnia wg czasu kalifornijskiego. Zasada ta nie dotyczy filmów nieanglojęzycznych. Po drugie musi trwać minimum 40 minut. Szczegóły techniczne już Wam oszczędzę.

Obraz: Oscary - dla jednych staje się nocą triumfu, ale dla drugich porażki
Image courtesy of sattva / FreeDigitalPhotos.net

Wracając jednak do mojego rozżalenia. Doprawdy doceniam kunszt i wartość filmu "Zniewolony". Uważam, że porusza on ważną tematykę, ale z drugiej strony, czy filmów pokazujących problem niewolnictwa brakuje? Czy tego typu niewolnictwo to rzeczywiście współcześnie największy wrzód na tyłku Świata? Nie powiem, że nie, ale też nie jedyny. Niewolnictwo i handel ludźmi można rozpatrywać w dużo szerszym spektrum. Pokazywanie tych problemów otwiera ludziom oczy na świat i współczesne zagrożenia cywilizacyjne. Świetnie, ale czy po ich obejrzeniu rzeczywiście, coś w naszym życiu zmieniamy? Nie sadzę. Większość z nas nawet, gdyby chciała jakoś pomóc, to albo nie wie jak albo nie ma na tyle samozaparcia, bo czym jest kropla w oceanie? Ale czym był byłby ocean bez tysięcy kropel? - odpowiedziałby bohater filmu "Atlas Chmur".

Dlaczego nie promuje się filmów pokazujących jak należy zmieniać świat, a nie tylko jak zły on jest? "Wilk z Wallstreet" to film, który z jednej strony odsłania czarną stronę świata finasiery, ale z drugiej strony pokazuje świat ludzkich marzeń oraz obraz czlowieka, który umiał zmienić życie tysiąca ludzi dając im nie tylko miejsce pracy, ale też dając im motywację do życia i walczenia o marzenia. Ktoś mógłby mi zarzucić, że jestem cyniczna, a co gorsza namawiam do korupcji. Nic z tych rzeczy. Nigdy nie powiedziałam, że życiowa ścieżka, którą objął Jordan Belfort jest tą wzorcową. Uważam, tylko że twórcy filmu "Wilk z Wallstreet", a przede wszystkim Leonardo Dicaprio są wielkimi przegranymi na czerwonym dywanie głównie przez ludzki cynizm i hipokryzję. Zwłaszcza Leo, który jak widać ma pecha do ról, bo ostatnio grywa tylko tych złych, a takie role w przeciwieństwie do Jacka z "Titanica" jak wiemy nie są pożądane. To smutne, że działalność Akademii wciąż podszyta jest polityką i sztuczną empatią zamiast skupić się na samej sztuce. Mowa Jared'a Leto dotycząca solidarności z Ukrainą była wniosła, ale, czy coś zmieniła? Czy dzięki temu więcej Amerykanów dowiedziało się, gdzie leży Ukraina i że w ogóle istnieje? Raczej w czyjeś głowie powstał pomysł zrobienia kolejnego filmu, na którym będzie można zbić niezłą kasę. Bo jak mówi stare porzekadło - najlepiej zarabia się na ludzkim bólu i cierpieniu.

Obraz: "Wilk z Wallstreet" i Leonardo Dicaprio wielkimi przegranymi

Czytaj więcej

SHARE WEEK 2014 POLECAM ULUBIONE BLOGI

2.03.2014 | 0 komentarze

Ruszyła kolejna edycja Share Week, której organizatorem jest Andrzej Tucholski z jestkultura.pl. Na czym to polega? Zasady są bardzo proste. W okresie 25.02-04.03 br. trzeba na swoim blogu polecić trzech lub więcej innych b/vlogów. Jak dla mnie idea super. W ten sposób blogosfera pokazuje, że nie jest zamkniętą społecznością, gdzie dominuje wyścig szczurów, ale wręcz przeciwnie. Szanujemy twórczość innych i chętnie powiemy o tym innym. Przeglądając zaś opublikowane już listy mamy szansę odkryć miejsca nam jeszcze nieznane. Ale do rzeczy. Poniżej moja lista - krótka, ale na temat. Kolejność jest przypadkowa.

Obraz: Share Week poleć trzech lub więcej b/vlogów
Image courtesy of basketman / FreeDigitalPhotos.net


Jest to blog odkryty przeze mnie niedawno i tak naprawdę za sprawą innego blogera. Nie znalazł się on jednak w moich obserwowanych blogach przypadkiem. Przede wszystkim lubię go za to, że razem z Pauliną tworzymy w podobnej tematyce i mogę u niej znaleźć wiele inspiracji. Jeśli szukasz PR-owych newsów i kręci Cię świat reklamy, to miejsce jest właśnie dla Ciebie. Dla ludzi zabieganych polecam szczególnie PR-asówkę, czyli zestawienie aktualności ze świata public relations, marketingu i reklamy. 


Jakub Prószyński to weteran social mediów i tak naprawdę nie wiem, czy jest sens go wychwalać, skoro już dawno wyniesiono go na piedestale. On sam mówi o sobie: "jestem wielkim entuzjastą marketingu, public relations i social mediowym geekiem, który musi sprawdzać Facebooka raz na godzinę (albo częściej - no gdzie te lajki?)." Kiedy go czytam, to naprawdę jestem w stanie w to uwierzyć i nie tylko dlatego, że Fejsa sprawdzam częściej niż raz na godzinę, ale przede wszystkim dlatego, że Kuba ma zawsze coś fajnego do powiedzenia. Cenię jego styl i wiedzę. 


To jeden z tych blogów po wyjściu, z których rzucam się do lodówki i zastanawiam się co, by tu zjeść. Przyznaję, że Master Chef'em to nie jestem i pewnie nigdy nie będę. W kuchni podobnie jak w domu nie spędzam za wiele czasu i od własnych specjałów wolę restauracje. Głównie dlatego, że uwielbiam egzotyczne dania, a moja kuchnia nie jest na tyle duża by pomieścić te wszystkie przyprawy. Mimo to uwielbiam Asię przede wszystkim za jej ogromne zaangażowanie w to, co robi. Forma w jaki pokazuję ludziom jak odczarować gary jest po prostu doskonała i aż chce się jeść. Asia udowadnia, że same zdjęcia jedzenia mogą być sztuką. 










Czytaj więcej